sobota, 9 lipca 2016

prolog

          Nie czuła się dzisiaj najlepiej. Nie mogła spać w nocy, więc wróżyła z fusów, ale nic z tego nie układało się w sensowną całość. Wsłuchiwała się w zawodzenie wiatru i szumiący taniec drzew. 
          Coś się stanie. 
          Miała na dzisiaj zaplanowane spotkanie z Euphemią, dawno nie była u Potterów. Zawsze brała ze sobą Sybilę, gdy szła w odwiedziny, jest tylko trochę starsza od ich synka.
          W nocy chmury zrzucały ciężkie krople deszczu targane rozwścieczonym wiatrem, teraz tylko mżyło. Szła skryta pod kapturem szaty, trzymając córkę za rękę.
          I wszystko było jak zawsze. Euphemia przyjęła je bardzo gościnnie, zaparzyła herbatę, rozmawiały o wszystkich rzeczach ważnych i nieważnych, trwałych i nietrwałych, skończonych i nieskończonych, przeszłości i przyszłości. Sybila bawiła się z Jamesem na piętrze. I wszystko było jak zawsze, do momentu aż pani Potter przypomniała sobie o cieście, które specjalnie upiekła. Parę rzeczy zdarzyło się na raz. Euphemia poszła do kuchni, James wpadł do salonu szukając mamy, Sybila zaczęła płakać, a ona poczuła tylko ogromny ból w klatce piersiowej zanim zemdlała i upadła na podłogę.
          Ocknęła się widząc wystraszoną Euphemię przy boku. Usiadła powoli, pozwalając zamroczonym oczom przyzwyczaić się do światła. Zobaczyła Sybilę z buzią mokrą od łez, a obok niej siedzącego Jamesa. Był przestraszony, wpatrywał się w nią ogromnymi, dziecięcymi oczami. Wyglądał jakby w duchu krzyczał o pomoc, jakby siłą woli próbował stąd zniknąć. Zniknąć z tego pokoju, nie widzieć jej już więcej, nigdy nie spotkać.
          Coś się stało.
          
          -Jesteś pewna, że już wszystko w porządku? Może jednak pójdziemy do świętego Munga?
          -Nie, nie trzeba. Już wszystko dobrze. Ostatnio nie najlepiej się czuję, mało spałam. Ta jesień tak na mnie wpływa. Muszę po prostu trochę odpocząć i wszystko będzie w porządku - uśmiechnęła się do niej. - Bardzo dziękuję za gościnę i przepraszam za kłopot. Mam nadzieję, że następnym razem to wy nas odwiedzicie.
          Spojrzała przez ramię kobiety na małego chłopca, stojącego na szczycie schodów, który nadal wpatrywał się w nią jak w zjawę. Sybila mocniej ścisnęła jej dłoń.
          Euphemia przytuliła ją serdecznie, każąc jej uważać na siebie, pożegnała się także z dziewczynką i wyszły. 

          Jak nikt mógł tego nie słyszeć? Przecież ona krzyczała. Wyła i zawodziła, jakby jej serce było roztrzaskiwane przez morskie fale o skały. Jakby cały świat zwalił na nią olbrzymi ciężar, którego jej drobne ramiona nie wytrzymały. Jakby była głosem wszystkich zawodzących w cierpieniu zwierząt. Jakby była matką całego świata, cierpiącą nad jego wszystkimi niedoskonałościami, wojnami, nienawiścią i niespełnioną miłością. Jakby prosiła o śmierć w obliczu potężnego bólu. Każde słowo było dla niej torturą.
          Dla niego też.
          Tak bardzo chciał je zapomnieć, nie słyszeć ich nigdy i zapomnieć o tej tragicznej scenie, która śniła mu się od tej pory nieustannie przez te wszystkie lata. Słowa, które wbiły się w jego serce, tworząc potworną ranę i rozrywając mu duszę. Słowa, których nienawidził, a rozbrzmiewały w jego głowie okrutnym echem każdej nocy, każde z osobna i wszystkie na raz. Jako dziecko czuł tylko ich moc, podświadomie zdając sobie sprawę z bólu, jaki miały dopiero przynieść.
          Skazujesz ją na śmierć.
          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz